Przeżyłam kiedyś zdradę emocjonalną w bliskim związku i było to doświadczenie niezwykle bolesne. Ale ostatecznie stało się też bardzo budujące.

Żałoba i próby pogodzenia się z tym, co się wydarzyło trwały wiele długich miesięcy. Najtrudniejsze było zrozumienie: jak to możliwe, że najbliższy (przynajmniej z założenia) człowiek mógł się zdecydować na takie działanie, wiedząc, jaki to przyniesie mi ból. Bardzo pomocna była wówczas dla mnie empatia:  spojrzenie oczami drugiej osoby i próba zobaczenia jakie potrzeby próbowała spełnić. Kiedy udało mi się naprawdę poczuć, że temu mężczyźnie chodziło o to, aby doświadczyć, że żyje pełną piersią i że nie znalazł na to wielkie pragnienie innej, mniej raniącej strategii, paradoksalnie jako jedno z wielu uczuć poczułam wdzięczność. Konfrontacja z tą sytuacją wprowadziła bowiem do naszego związku życie i przepływ, którego wcześniej bardzo brakowało.

Jeszcze skuteczniejszym wsparciem była metoda odwróceń proponowana przez Byron Katie: każdą sprawiającą wielkie cierpienie myśl typu: „On mnie zdradził!” zamieniałam na jej odwrócenia: „To ja zdradziłam jego.” oraz „To ja zdradziłam siebie.” Trik polega na tym, aby znaleźć przynajmniej trzy fakty potwierdzające te przeciwstawne twierdzenia. Oczywiście, że znalazłam o wiele dowodów, że zdradziłam jego: choćby poprzez fakt, że widziałam go często przez pryzmat tego, czy spełnia moje potrzeby i oczekiwania, że wycofywałam się z kontaktu, jeśli się tak nie działo, że przestałam być go ciekawa. To mnie bardzo otrzeźwiło i zasmuciło. Ale dopiero przy szukaniu dowodów jak zdradziłam i zdradzam siebie przeżyłam prawdziwy szok. Odkryłam, że sposobów, na jakie to robię, są dziesiątki.  Są może subtelniejsze i mniej oczywiste niż zdrada przez partnera, ale wydarzają się każdego dnia i pozbawiają mnie ogromnej ilości życiowej energii.

Pierwsza wielka zdrada: już we wczesnym dzieciństwie uwierzyłam, że skoro nie otrzymałam od swojego ojca miłości, jakiej potrzebowałam, to oznacza, że coś jest ze mną nie tak: że gdybym spełniła jakieś jego oczekiwania, to wówczas zasłużyłabym na tę miłość. I wiele, wiele lat spędziłam próbując te oczekiwania odgadnąć i się do nich dostosować.

Druga wielka zdrada: przez długi czas interesowali mnie tylko mężczyźni niedostępni emocjonalnie, którzy nie potrafili mnie naprawdę docenić, bo z nimi mogłam odtworzyć scenariusz jakiego nauczyłam się w relacji z ojcem. Fundowałam więc sobie pogoń za nieosiągalnym króliczkiem, która była emocjonująca, ale jednocześnie frustrująca i rujnująca moje poczucie własnej wartości i radości życia. Długo wierzyłam, że dopiero pełne docenienie (to nie mogło się zdarzyć) przez takiego niedostępnego mężczyznę może sprawić, że poczuję się pełną i pełnowartościową osobą. Ech…

Trzecia: W przypadku zdrady emocjonalnej partnera – uderzyło mnie, że pozwoliłam na to, aby od jednej osoby zależał cały mój dobrostan. Co za szaleństwo!

I moje wielkie zdrady codzienne: nieustanne porównywanie się do wyobrażonego ideału: piękna czy cech charakteru i piętnowanie się za to, że do nich nie dosięgam. Kiedy zaczęłam być bardziej obserwatorem siebie, zobaczyłam, że ten mechanizm jest włączony w prawie każdej chwili. To dzieje się ciągle, i duża część emocjonalnego bólu, który wciąż jest gdzieś w tle, ma źródło własnie tam. Dążenie, żeby stać się kimś innym pozbawia nas możliwości ucieszenia się tego kim już jesteśmy, a to dopiero sprawiłoby, że poczulibyśmy prawdziwą wolność i lekkość.

Wyobraźmy sobie związek z kimś, kto nieustannie nas krytykuje, piętnuje każdy najdrobniejszy błąd, ma dla nas mnóstwo negatywnych etykiet (słaba, zbyt nieśmiała, zbyt egocentryczna, itp.), mówi nam przy każdym spojrzeniu na nas jakie jesteśmy brzydkie, co jest nie tak z naszym ciałem. Analizuje każdą wypowiedź pod kątem ewentualnej oceny przez innych, stawia nieosiągalne wymagania i niezależnie jak bardzo się staramy, nigdy, ale to nigdy nie mówi do nas żadnego ciepłego słowa, nie wspominając już o czułości czy miłości lub pełnej zrozumienia akceptacji. Codziennie, w każdej godzinie obrona przed nim i jego nienawistnymi komentarzami zabiera nam ogromne ilości życiowej energii, wpędza w depresję, odbiera chęć życia. Brzmi jak najgorszy horror, prawda? A to tylko moja, nasza rzeczywistość – relacja z wewnętrznym krytykiem. Ostatnio bardzo mnie rozbawiło uświadomienie sobie, że jego intencją jest sprawienie, abyśmy dostali od otoczenia akceptację, docenienie, wsparcie i miłość, a jednocześnie najbardziej nas tego pozbawia, kompletnie podcinając skrzydła i nie pozwalając się cieszyć z wewnętrznego bogactwa. W dzieciństwie, kiedy ta struktura naszego umysłu powstała, to mogła być prawda – bez wsparcia dorosłych mogliśmy nie przeżyć – więc warto było się nawet na wyrost dostosowac do ich oczekwiań. Zwłaszcza, że mało który rodzic umie kochać bezwarunkowo.  Ale teraz, gdy jesteśmy już prawie dorosłe:-) to już na pewno prawdą nie jest. Te zdrady siebie nie są konieczne, nie są potrzebne, a tylko nie pozwalają nam rozkwitnąć.

W lutowym Zwierciadle poruszyła mnie rozmowa Tatiany Cichockiej z Anette Kannegaard, duńską terapeutką, na temat miłości do siebie. Anette mówi o życzliwej uważności, przyjmowaniu siebie takim jakim się jest, przyjęciu pozycji obserwatora, który rejestruje co lubię, co mnie męczy, co potrafię, a czego nie.  Pozbycie się oczekiwań wobec siebie i porzucenie porównywania swoich zachowań do wyobrażonych przez nas oczekiwań innych pozwala zacząć wreszcie żyć.

W ostatnim czasie coraz częściej łapię się na odczuwaniu pewnego rodzaju błogostanu, który wynika z rodzącego się przekonania, ze jestem ok, że jestem idealna taka jaka jestem. Gdybym była inną kombinacją genów i doświadczeń, byłabym zupełnie inną osobą. Nie ma więc opcji, żebym była sobą i była zupełnie inna. Uff, co za ulga, co za radość, jaka otwiera się przestrzeń…

Byron Katie twierdzi, że „Zabieganie o miłość i aprobatę jest gwarantowanym sposobem utraty ich odczuwania.” Najzabawniejsze jest, że gdy zaakceptujemy siebie – i akceptacja innych nie będzie nam już do niczego potrzebna,  dopiero wówczas dostaniemy jej całe tony.

Jak jeszcze zdradzam siebie?

  • Kiedy mówię  „tak”, gdy tak naprawdę chcę powiedzieć „nie”. Robię to  ze strachu przed reakcją osoby, której odmawiam. Nie chcę radzić sobie z jej rozczarowaniem, boję się wycofania pozytywnych uczuć do mnie. Wolę więc zdradzić siebie.
  • Kiedy mówię sobie, że jakieś marzenie jest niemożliwe do zrealizowania
  • Kiedy wierzę, że na coś nie zasługuję
  • Kiedy się poświęcam dla innych (np. dla dziecka, partnera)  – a w przyszłości za tę zdradę siebie zapłacę i ja, i oni.
  • Kiedy wykonuję pracę, której nie lubię – ze strachu, aby mieć zabezpieczenie finansowe
  • Kiedy nie wierzę, że można mnie pokochać taką, jaką jestem – i zmieniam się pod dyktando oczekiwań innych
  • Kiedy wymyślam najczarniejsze wersje rzeczywistości i wierzę swoim lękom
  • Kiedy myślę, że inni są lepsi lub ważniejsi ode mnie
  • Kiedy nie słucham swojego wewnętrznego głosu
  • Kiedy nie realizuję swoich talentów, bo boję się oceny
  • Kiedy nie odzywam się w grupie, bo mówię sobie, ze nie mam nic ciekawego do powiedzenia
  • Kiedy słucham kogoś dłużej niż mam na to ochotę
  • Kiedy mówię sobie, że czyjeś uznanie świadczy o mojej wartości
  • Kiedy biorę do siebie czyjąś krytykę i wpływa to mój nastrój
  • Kiedy nie proszę o to, na czym mi bardzo zależy
  • Kiedy pozostaję w swojej strefie komfortu (a przecież życie zaczyna się poza nią!)
  • Kiedy wciąż odkładam na później to, o czym marzę
  • Kiedy nie jestem szczera z najbliższą osobą, bo chcę ją ochronić albo boję się jej reakcji
  • Kiedy mówię sobie, że nic ekscytującego już mnie w życiu nie spotka
  • Kiedy wierzę, że muszę być z kimś, aby czuć się spełniona
  • Kiedy partnera traktuję jako źródło spełniania moich potrzeb
  • Kiedy oceniam innych (bo zabieram sobie wówczas możliwość zobaczenia innych w ich prawdzie – potrzebach, które nimi kierują, wzmacniam poczucie samotności i oddzielenia)
  • Kiedy odczuwam poczucie winy (zamiast poczucia odpowiedzialności)
  • Kiedy wierzę, że powinnam być szczęśliwa i krytycznie oceniam siebie, gdy odczuwam smutek czy dyskomfort
  • Kiedy moją motywacją nie jest miłość, a strach
A Wy? Czy czasem też zdradzacie same siebie? W jaki sposób?

Praktyka

Mój koan na ten tydzień: Kim mogłabym być, gdybym przestała wierzyć myśli, że muszę wywierać na innych dobre wrażenie? (Byron Katie)

I wariant ode mnie: Co mogłabym zrobić, gdybym przestała wierzyć myśli, że muszę wywierać na innych dobre wrażenie?

Praktyka

Zostać życzliwym obserwatorem siebie.

Zauważać, co w tej chwili czuję,  co lubię, na co mam ochotę, czego nie lubię, co jest dla mnie trudne, co mnie ekscytuje, co mnie zniechęca, jak reaguję i dlaczego. Bez oceniania. Patrzeć, jak chwila po chwili przepływa przez mnie życie.

Pamiętać, że osobowość to tylko skutek przystosowania do warunków, w których spędziliśmy dzieciństwo, w żadnym przypadku nasza istota.

Praktyka

Zacząć doceniać siebie.

Codziennie znajdę trzy rzeczy lub zachowania, które mnie w sobie cieszą.

Praktyka

W relacji z partnerem i córką będę szukała rozwiązań, które uznają, że nasze potrzeby są tak samo ważne.

Praktyka

Kiedy uchwycę jakiś swój lęk, zakwestionuję go („Czy mogę być absolutnie pewna, że to prawda; że to się wydarzy?) i dokonam odwrócenia na to, czego tak naprawdę pragnę, np. Chcę zaufać, że dam sobie radę w każdej sytuacji. 

Praktyka

Kiedy usłyszę krytykę, nie będę jej brać do siebie i  się bronić,  podziękuję osobie, która się do mnie z nią zwróciła za cenny fragment informacji na mój temat i temat moich relacji z innymi. Spróbuję odgadnąć z jakiej niespełnionej potrzeby rozmówcy wynika ta ocena i empatycznie go/ją wysłuchać.